Słuchawki: Bowers & Wilkins Px8 vs Sony WH-1000XM4

Podjąłem ostatnio ważną decyzję związaną z moim podejściem do pracy, do zarabiania, do pieniędzy, do czasu. To ciekawy temat i powiem co nieco o tym w najbliższej przyszłości.

Dzisiaj jednak o słuchawkach. Postanowiłem sam sobie zrobić prezent świąteczny (a co!) i zakupiłem słuchawki, na które "chorowałem" już od roku... spoglądałem wciąż na nie w reklamach i ciągle próbowałem sobie wytłumaczyć, że ich nie potrzebuję (no bo tak naprawdę: nie potrzebuję). A jednak nie oparłem się: skoro ciężko pracuję (za ciężko), to należy mi się jakaś nagroda! ;-)

 

Bowers & Wilkins Px8

 

I w końcu miałem okazję porównać je do słuchawek, które już posiadałem: Sony WH-1000XM4.

W zasobach Internetu można znaleźć kilka takich porównań, żadne jednak nie były dla mnie zadowalające i rozstrzygające (choć audiofile wskazywali na minimalną przewagę Sony).

A jak to wygląda w mojej subiektywnej opinii?

Po pierwszym uruchomieniu Bowersów, nastąpiło lekkie rozczarowanie. Nie "grały" tak, jak sprzęt tej klasy powinien zagrać. Ale i w tym przypadku sprawdziła się zasada, że słuchawki trzeba rozgrzać. Poza tym trzeba je dostroić. Większość osób obniża delikatnie bass i podwyższa tremble (moje ustawienia to: bass: -1dB, tremble: +0.5dB). Chodzi o ustawienia na aplikacji w smartfonie.

Ja jednak często słucham muzyki na laptopie, więc dostroić trzeba było także EQ w programie EasyEffects. I tu sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana, bo do dostrojenia można mieć aż kilkanaście częstotliwości. Zainteresowanych odsyłam do mojego dokumentu: TUTAJ.

Po tych zabiegach i po półgodzinnym rozgrzaniu, słuchawki wreszcie zaczęły grać przyzwoicie.

Jak wychodzi porównanie ze słuchawkami Sony?

Bowersy są wizualnie ładniejsze i sprawiają wrażenie bardziej ekskluzywnych. Emitują dźwięk... bardziej "sprężysty" (długo zastanawiałem się, jak nazwać tę różnicę). Słychać w nich wyraźniej poszczególne instrumenty (są jakby bardziej rozdzielone). W niektórych utworach to zaleta, w innych zaś słyszałem jakby "pustkę" pomiędzy tymi poszczególnymi instrumentami. Jeśli utwór jest słabszej jakości, słuchawki bezlitośnie przekazują tę wadę. Sony w takim przypadku starają się jakby "rozmydlić" te niedoskonałości i nie są one aż tak słyszalne. Ale to przecież wada pliku (*.mp3), a nie samych słuchawek.

W słuchawkach Sony, dźwięk jest bardziej jednolity, wypełnia całą przestrzeń, cały horyzont. Bass'y są bardziej aksamitne (mniej sprężynują), mają swoją moc, ale nie czujemy przesytu. W Bowersach jesteśmy jakby bliżej sceny, wyraźniej słyszymy poszczególne dźwięki... ale brakuje gdzieś tam w dali tego jednolitego tła, jak w przypadku Sony.

 

Sony

 

Pomimo wielu odsłuchów nie potrafiłem jednak wybrać faworyta. Grają trochę inaczej i wymagają osobnych ustawień EQ. Sony obsługują LDAC... ale aptX Adaptive w Bowersach nie odstaje jakościowo, choć to tylko subiektywne odczucie.

Oba modele słuchawek mają porządne etui umożliwiające ich bezpieczny transport. Sony góruje oczywiście w wyciszaniu szumu tła (więc jeśli dla kogoś jest to priorytet, bo często podróżuje pociągiem / autobusem - to Sony będą lepsze). 

Trochę mnie to boli, że nie potrafię rozstrzygnąć jednoznacznie tego pojedynku. Choć jest to też dobra wiadomość: cokolwiek wybierzesz, nie będziesz miał odczucia, że dokonałeś złego wyboru. Oba modele są świetne.

Osobiście, Sony przeznaczam na odsłuchy w domu, Bowersy będę zabierał do pracy i w teren.


Komentarze