Plaga egipska na Wydmie Łąckiej

Mówią: "Robercie, kontakt z ludźmi przecież ubogaca. To są różne mozaiki osobowości, każda z nich ciekawa i może być inspirująca". W chwilach słabości, mówię sobie: "Kurcze, może rzeczywiście popełniam błąd izolując się?".

Zazwyczaj unikam ludzi, jak mogę, ale czasami jest to niemożliwe. Na przykład, gdy idę na zakupy do "Biedronki", a przede mną wchodzi "wieloryb", 2 metry szerokości... po czym zaraz po wejściu zatrzymuje się i zaczyna przeglądać telefon. Przejście zablokowane. Odczekuję więc 3 sekundy (może sam się domyśli, zreflektuje), ale nie. Więc chrząkam (to taki pierwszy sygnał ostrzegawczy, który zawsze mówi tej osobie o zaniedbaniach w zasadach savoir-vivre). Ale i to nie pomaga. Czy słowo "przepraszam" coś w tej sytuacji zmieni? Nie zmieniło.

Podczas zakupów oczywiście wyścigi wózków urządzane przez dzieciaki z Czech - mamusia zachwycona!

Przy wejściu do Parku, pan awanturujący się z kasjerką: chce wjechać elektryczną hulajnogą... a nie wolno. Minutę później babcia Zdzisia podejmuje nową awanturę, bo chce wejść z pieskiem i nie rozumie, dlaczego jest to zabronione... przecież lisy też robią kupki w parku. I nie rozumie.

Na wydmach mały Ukrainiec wspina się na górę w rezerwacie przyrody, w miejscu niedozwolonym i ogrodzonym, przed nim tabliczka w trzech językach. Jego mamusia, z czułością na niego spogląda, bo to taki słodziak!

Kilkaset metrów dalej spotykam włoską młodzież, wchodzą na ogrodzenie, stają na słupkach, robią sobie fotki. Mają do dyspozycji hektary piasku dla turystów, ale to nie wystarcza, muszą przejść za barierki i dopiero tam pstryknąć selfiki.

Parę minut później, afroamerykanka (no chyba że jest na przykład z Holandii, to wtedy jest afroholenderką? a może pochodzi z Liechtenstein'u to wtedy jest afroliechtenstein'e'a'erką? trzeba zapytać o to feministki) - wypuszcza drona... chociaż na tablicy z regulaminem parku narodowego jest napisane w trzech językach, że dronów tutaj nie puszczamy... to rezerwat przyrody, ostoja dla wielu ptaków, ssaków i niezbadanych jeszcze stworzeń. Zwierzęta mają tutaj tylko kilkanaście hektarów dla siebie... Ty masz całe Stany Zjednoczone... Irak, Ukrainę, Afganistan, Koreę, Taiwan, Libię... i jeszcze wam mało!

 

Januszex
Na zdjęciu grażynka z piweczkiem i z januszem... postanowili skrócić sobie drogę wchodząc na ogrodzony teren (zaoszczędzili aż 50 metrów!). Pół godziny wcześniej był tu nawet strażnik Parku, ale zajęty był rozmową z Lucyną z Bytomia, która zapomniała się ubrać. ;-)

Wszechogarniające chamstwo zalewa Europę, to nie tylko polski problem [ CZYTAJ...].

Więc... macie rację, ubogaca mnie ten kontakt z ludźmi. Jak cholera! ;-/

 

Ale nie o tym jest ten post.

Raczej o tym, że będąc tutaj dwa lata temu, byłem zdziwiony brakiem komarów. Mogłem przez godzinę przemierzać nocą las... i nic, ani jednego. Przyjąłem do wiadomości, że tak tu już jest.

Tym razem było trochę inaczej. Po zachodzie słońca, gdy już wszystkie januszeksy opuściły ten teren i zostałem sam, coś się wydarzyło...

Wydma Łącka

Schodząc z wydm usłyszałem w dali szum. Jakby fabryka pracująca nocą, coś jak wentylator... Ale tu przecież nie ma żadnych zakładów pracy ani wentylatorów. Szum nasilał się i przypominał olbrzymi rój pszczół... ale pszczoły nie są aktywne nocą! 

W pewnym momencie był to już szum ogarniający całe niebo, wszechpotężny. Pierwszy raz coś takiego widziałem i słyszałem. Jak egipska plaga. Rój miliardów komarów pokrył całą przestrzeń. Ten dźwięk przypominał nadciągającą PRZESZŁOŚĆ z filmu "Langoliery".

Langoliery

Pojawił się dokładnie w chwili, gdy zanikły ostatnie promienie słońca. Jak stwory w filmie "Pitch Black", które wychodzą po zapadnięciu zmroku.

Pitch Black

Rój obniżył się i całkowicie zapełnił Wydmę Łącką. Sto komarów na metr sześcienny na przestrzeni kilkunastu hektarów. Oblepiał każdą część ciała. 

Zaczęły atakować wszystko dookoła, ze wściekłością i bez okazywania litości.

Wsiadłem na rower i zacząłem gnać przez las. Po drodze spotkałem chłopaka i dziewczynę: ona próbowała odganiać od niego tę kąsającą chmarę. Nie wiem, czy przeżyli. ;-)

I tak jadąc lasem, uświadomiłem sobie symbolikę tego wydarzenia: międzynarodówka januszy i karin grasowała tu w czasie dnia. Ale noc należy do tych bestii. Są one czyścicielami tego terenu! Zjadają każdego intruza, który śmiał tu wkroczyć, który śmiał sprofanować ten święty teren i pozostać na nim dłużej niż potrzeba. 

W tym momencie poczułem do nich nawet sympatię.

 

Komentarze

  1. Przypomniało mi się, jak kilka lat temu młodzi żydzi robili sobie sweet focie w Auschwitz.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, pamiętam tę aferę z turystami z Izraela. W ogóle przykładów można by mnożyć bez liku.

    Co do wyrozumiałości... jeśli sprawa dotyczy niszczenia natury lub krzywdy zwierząt lub krzywdy dzieci - nigdy tej wyrozumiałości u mnie nie będzie. W pozostałych przypadkach można oczywiście podejść do wszystkiego z poczuciem humoru, na przykład do takich zachowań:
    https://kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,29918015,byle-nie-spotkac-polaka-na-zagranicznych-wakacjach-to-tacy.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Robert, a co powiesz na to? :-)))

    https://www.money.pl/gospodarka/awantura-na-giewoncie-sluchal-muzyki-dostal-mandat-i-gazem-po-oczach-6923108495063680a.html

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz