Trzy moje Wielkie Odkrycia Naukowe

 

Oczywiście będzie to o moich odkryciach, ale pół żartem, z dużą dozą humoru. A wszystko to po tym, jak dzisiaj obejrzałem i przypomniałem sobie historię barona Münchhausena (czyt. ~"mynśhauzen"). 

 

1. Gdy miałem mniej więcej 8 lat, przyszedł mi do głowy pomysł, aby spróbować podnieść samego siebie. Dzięki temu mógłbym zawisnąć w powietrzu. 

Pomysł wydawał mi się całkiem sensowny, wystarczyła odpowiednia siła. Dokonałem nawet kilku eksperymentów w tym zakresie. Spodziewałem się, że uda mi się utrzymać samego siebie w powietrzu choćby przez 2 sekundy (taki wynik by mnie w pełni zadowalał). Przez wiele dni pogrążałem się w rozmyślaniach, dlaczego mi to nie wychodzi, gdzie jest błąd, czy tkwi on w wykonaniu samego eksperymentu czy też w jego koncepcji i logice. 

Gdy w czasach studenckich zacząłem czytać o baronie Münchhausenie i o tym, jak sam siebie wyciągnął z wody (ciągnąc się do góry za włosy) - uśmiechnąłem się i przypomniałem sobie moje próby w tym zakresie. :-)

 

2. Kilka lat później, przyswoiłem sobie wiedzę o obracającej się Ziemi. Byłem jej świadom, ale w takim szkolnym sensie: Ziemia obraca się, ot i już. To najgorszy typ wiedzy: szkolny, bezrefleksyjny, przyjęty na wiarę lub w oparciu o autorytet. 

Pewnego dnia szedłem przez miasto i pomyślałem sobie: To niezwykłe! Idę sobie po ziemi, po planecie, po kosmicznej Kuli, która teraz obraca się, jest w ruchu. I jej obrót jest znaczący, cholernie szybki! W ciągu jednej sekundy ziemia pod moimi stopami pokonuje w przestrzeni dystans około 300 metrów (tzw. prędkość liniowa Ziemi). Dlaczego więc nie zrobić eksperymentu, który by to udowodnił? Podskoczę wysoko do góry, na jedną sekundę. W czasie, gdy będę w powietrzu, Ziemia powinna przesunąć się pod moimi stopami i powinienem zeskoczyć w miejscu oddalonym o 300 metrów. To przecież logiczne! 

Próbowałem, testowałem. Nie wychodziło! 

Powtórzyłem eksperyment w jadącym autobusie - zawsze zeskakiwałem dokładnie w tym samym miejscu. Hmm... 

Do sprawy wróciłem już będąc w klasie maturalnej. Rozmawiałem na ten temat z pewnym fizykiem w Kłobucku. Słusznie zauważył, że "siła bezwładności", to w zasadzie nie jest siła (rozumiana jako oddziaływanie jednego ciała na drugie). Dzisiaj bezwładność rozważam bardziej w kontekście Czasoprzestrzeni... ale to już temat na szerszą dyskusję. 



3. W szkole średniej (Katowice) miałem fajnego fizyka. Nie miał talentu pedagogicznego za grosz i w ogóle nie nadawał się do pracy w szkole. Był za to dobrym fizykiem, który świetnie sprawdziłby się w placówce badawczej. 

O prędkości światła rozmyślałem już od dawna, dlaczego jest ograniczona (no dlaczego? mądrale?!). 

Koncepcja eteru, który wypełnia przestrzeń (i spowalnia światło) jakoś to tłumaczyła, ale została w końcu obalona, bo udowodniono, że przestrzeni nic takiego nie wypełnia. Potem dopiero niektórzy fizycy zaczęli głosić, że sama przestrzeń jest eterem (jest czymś, a nie niczym)... 

W każdym razie, pewnego dnia jadąc autobusem z Katowic do Mysłowic, pomyślałem sobie, że gdyby autobus poruszał się z prędkością światła (tak teoretycznie), a ja bym w tym autobusie włączył latarkę... to światło emitowane przez tę latarkę, oprócz swojej własnej prędkości (300 tys. km/s), miałoby też prędkość autobusu (drugie 300 tys. km/s), na zasadzie "siły bezwładności" (patrz: eksperyment nr 2). 

Więc łączna prędkość światła z tej latarki powinna wynosić 600 tys. km/s)! Co obala teorię o skończonej prędkości światła! 

To odkrycie tak mnie zafascynowało i zachwyciło, że następne 2 dni chodziłem jak w śnie. Postanowiłem o swoim olśnieniu donieść mojemu nauczycielowi fizyki... Nie wykluczałem, że za to historyczne odkrycie, dostanę Nagrodę Nobla. :-) 

Nauczyciel mnie wysłuchał z uwagą. Po czym zakomunikował: Wiesz, o tym mówi właśnie teoria względności Einsteina... 

Z jednej strony byłem zawiedziony, zdruzgotany... Z drugiej, był w tym jakiś zysk: lepiej rozumiałem Einsteina.


============== 

O tych moich "odkryciach naukowych" opowiadam trochę na zasadzie humorystycznej anegdoty, żeby pośmiać się z samego siebie (lubię to). Ale dostrzegam w tym jednak coś więcej, coś bardziej znaczącego. 

Po pierwsze, powyższych odkryć naukowych dokonałem SAM (nie przeczytałem o nich w książkach ani nie usłyszałem o nich w szkole). 

Po drugie, dostrzegłem w pewnym momencie, że najlepsze osiągnięcia w dziedzinie fizyki mają naukowcy, którzy znają historię rozwoju teorii fizycznych (i to począwszy od starożytnej Grecji) i rozumieją dlaczego pojawiały się błędne koncepcje (świadomość błędów jest bardziej rozwijająca niż aktualna podręcznikowa wiedza naukowa). 

Nie mam wątpliwości, że Teoria Wszystkiego (tłumacząca systemowo wszystkie zjawiska we Wszechświecie) zostanie odkryta przez fizyka, który samodzielnie przeszedł przez wszystkie stadia rozwoju myśli ludzkiej i samodzielnie popełnił wszystkie błędy, które popełniali poprzednicy. 

Dlatego też, z czułością i sentymentem wspominam siebie samego (i barona Münchhausena) próbującego podnieść swoje własne ciało.

Czy to podnoszenie samego siebie nie jest też pewną metaforą życia w sensie egzystencjalnym?

 

Komentarze