Już po operacji

Wczoraj była jeszcze cały czas utrzymywana w śpiączce farmakologicznej na OIOM-ie, dzisiaj nadal w śpiączce przez długi czas czekała na tomograf (duża kolejka była). Tomograf pokazał, że jak na razie nie ma obrzęku mózgu i innych nieprzewidzianych komplikacji pooperacyjnych. Brawo dla profesora Marka Mandery i jego zespołu! Mistrzowska wirtuozeria!

Jako że miała przecinane połączenia nerwowe otaczające guz, było ryzyko (i nadal jest) powikłań. Zaczęła się budzić już późnym popołudniem. Serce mi ściskało, jak na nią patrzyłem: małe delikatne ciałko opuchnięte, ponakłuwane, cewnik, rurka w nosie, rurka wspomagająca oddychanie. Gdy tylko otworzyła nieśmiało oczy pierwszy raz, zaczęła płakać (lub starała się płakać). Trudno rodzicowi znieść taki widok, trudno zaakceptować. Gdy zasypiała, była niczego nieświadoma, przekonana że "pan doktor tylko zerknie przez lupę i nieinwazyjnie, cudownym sposobem, wyciągnie 'bakcyla', który siedzi w jej głowie". Była przekonana, że obok jest mama i tata, którzy nigdy nie dopuszczą, aby stała się jej jakakolwiek krzywda. I nagle budzi się mając w pamięci wszystko, co się działo (i to było widać na jej twarzy)...

Z godzinę zajęło uspokajanie jej. Kilka razy otworzyła oczy: jej gałki dygotały, przewracały się na wszystkie strony. Potem zaczęła się ksztusić: sporo różnych płynów w przełyku, w płucach... Pielęgniarka powiedziała "Tak to jest po operacji". No cóż, ona widziała to setki razy, ja pierwszy raz w życiu, więc pewnie wie, co mówi i nie ma co panikować. Ale krztusiła się jeszcze przez pół godziny, więc znowu pytam inną pielęgniarkę, czy to normalne - potwierdza, że tak. W końcu po godzinie przychodzi trzecia (być może jest to tym razem lekarka - nie wiem) i zaleca w końcu inhalację, która pomaga.

Minęły już pewnie ze dwie godziny, gdy Lenka powiedziała swoje pierwsze zdanie ze łzami w oczach: "Ja chcę do domu!". Trudno było to zrozumieć, gdyż cały czas miała rurkę w nosie i w gardle. Po pół godzinie powiedziała swoje drugie zdanie: "Boli mnie głowa". Poprosiłem więc pielęgniarkę (zdziwioną, a jakże!) o podanie czegoś na ból głowy. W końcu dostała pyralginę i na chwilę usnęła.

==================

I tu chwila na komentarz o pielęgniarkach. Ja wiem, że mało zarabiają i mają ciężką pracę (często nieprzyjemną) - pacjenci, którzy sikają do pampersów, do "kaczek" lub po prostu do łóżka... którzy śmierdzą (bo przez wiele dni po operacji myć się nie mogą)... którzy mają nieświeży oddech, bo przez wiele dni zębów też nie czyszczą... Naprawdę rozumiem, że praca jest ciężka i słabo opłacana. Ale ja też w swojej branży mam do czynienia z dziećmi... też jestem słabo opłacany... i nie wyobrażam sobie, aby swoją niechęć do świata manifestować kosztem dzieci. Bo kosztem dorosłych, to jak najbardziej (po stokroć i tysiąć razy!) - ale nigdy kosztem dzieci!

Jeśli naprawdę jest to dla was mordęga - znajdźcie inne zajęcie! Medycyna to nie jedyna branża na świecie. Szkoda po prostu dzieciaków.

Tak, wiem, że lekarze muszą być w pewien sposób zdystansowani emocjonalnie do swojej pracy, bo inaczej nie mogliby jej wykonywać. OK, to nawet dobrze. Wolę ambitnego lekarza, niż współczującego lekarza (vide dr House). Ale trzeba też zachować właściwe proporcje i kontekst. Każdego dnia na korytarzach tego szpitala rodzice dowiadują się o największej tragedii swojego życia (a przede wszystkim: życia swojego dziecka). Sam byłem świadkiem rozpaczy rodziców rocznej dziewczynki, gdy dowiedzieli się, że guz jest NIEOPERACYJNY i ABSOLUTNIE NIC nie da się zrobić. Dzień później, ten sam widok na OIOM-ie, gdy młoda matka zażądała powtórzenia obrazowania tomografem, bo nie była w stanie zaakceptować, że jej roczne dziecko będzie musiało wkrótce umrzeć w męczarniach.

Pielęgniarka, która nie jest w stanie choćby poudawać, że jakoś ją to ruszyło - nie powinna pracować w tym zawodzie.

Wokół Lenki przewinęło się kilkanaście pielęgniarek: jedna sprostała zadaniu (zdobyła się na życzliwość, miły ton - nie ważne, że być może nieautentyczny). Inna przy zmianie kroplówki manifestowała swoją skwaszoną minę na wszelkie możliwe sposoby, łącznie z "pierdolnięciem" zużytych pojemników do zlewu w taki sposób, aby było to słychać na całym piętrze. Pozostałe, zachowywały się po prostu obojętnie, wykonywały, czego pracodawca (lekarz prowadzący) od nich wymagał (z tego były rozliczane). Choć zabrakło podstawowej inteligencji na poziomie gimnazjalisty: że po operacji mózgu, może boleć głowa (naprawdę! może!). Że w takich sytuacjach, dziecko nie powie, że go coś boli - bo ma te cholerne rurki w gardle. Że to raczej oczywiste! Że raczej będzie się krztusić i trzeba z tym coś zrobić. Bo pierwszy dzień nie pracują w szpitalu i mają już setki takich przypadków w swojej praktyce. Że głowa boli i że krztusi się ---> nie zgodnie z wytyczonym grafikiem, ale poza wszelkimi regułami... i że każdy normalny człowiek w takiej sytuacji empatycznie by zareagował i starał się rozwiązać ten problem "right now", a nie dopiero za 20 minut.

===================


Niestety, na OIOM-ie rodzice nie mogą w nocy przebywać ze swoimi dziećmi. Więc trzeba czekać do jutra, aby mieć pogląd na temat ewentualnych dysfunkcji u dziecka po operacji. Ważne, że potrafi sama oddychać i prawdopodobnie ma odruch połykania (podstawowe funkcje życiowe). Do końca nie wiadomo, czy rozumie, co się do niej mówi w 100%... czy nie ma problemów z oczami, z trzymaniem moczu, itp. Jutro okaże się.



Komentarze

  1. Robert, ja jestem dobrej myśli. Statystyki, procenty... W 1998 roku moja babcia (rak nerki, jedna usunięta) otrzymała diagnozę max.3 miesiące życia, żyje po dziś dzień, więc każdy przypadek jest inny.
    Życzę Lence powrotu do zdrowia, Tobie trochę więcej wiary i siły, aby z tym wszystkim sobie poradzić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trudno w takiej sytuacji mówić o Bogu, co w pełni rozumiem. Wierzę jednak, że będzie dobrze. Inaczej być nie może. Wytrwałości, Panie Robercie!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz