Samotnia na szlakach Ślęży

Po moich ostatnich dołujących doświadczeniach związanych z lekarzami, kruchością ludzkiego ciała i widmem śmierci (najgorsze wciąż przede mną) - postanowiłem trochę odpocząć od tego, odsunąć na chwilę te myśli, wyjechać. Najwięcej czasu spędziłem w lasach, gdzie kiedyś żyło słowiańskie plemię, u podnóża Ślęży, w Będkowicach. Oprócz absolutnej ciszy i braku ludzi, wydarzyło się parę małych acz istotnych rzeczy:

  • gdy siedziałem w leśnej głuszy i popijałem wodę, zazgrzytała wysoka sosna... po paru sekundach znowu... aż w końcu runęła na ziemię tuż przede mną; pierwszy raz w życiu doświadczyłem tego; poczytuję to jednak za wyróżnienie, jakąś nagrodę za stanie się częścią lasu;

  • na szczycie Stolna (nie prowadzi tam żaden szlak), nagle pojawił się przede mną wypasiony, śliniący się rottweiler (bez właściciela); być może wyszedłem z tego cało tylko dlatego, że dzierżyłem w dłoni nord-walkingowy kij; nie mogłem sobie jednak darować, że mój nóż był schowany w plecaku; przyrzekłem sobie, że nie popełnię w przyszłości tego błędu i zawsze będę go miał na wierzchu, po harcersku ;-) ;

  • w rezerwacie będkowickim spotkałem panią Halinę Śledzik-Kamińską, archeolog, która opiekuje się tym miejscem i jest chyba najbardziej kompetentną osobą do udzielania informacji; rozświetliła mi parę spraw i opowiedziała o planach na najbliższą przyszłość: będzie zrekonstruowany staw, a rzeźby na ślężańskim szlaku będą trochę lepiej zabezpieczone; zapewne spotkamy się jeszcze kiedyś i znowu pogadamy;

  • na szlaku spotkałem parę, która również tropiła słowiańskie ślady - bardzo fajnie rozmawiało się, miło było spotkać osoby, które podobnie postrzegają rolę kultury słowiańskiej... i zagrożenia płynące od pewnej "ciemnej siły". ;-)

Szczegółowo o mojej pracy wykonanej na masywie ślężańskim, poinformuję wkrótce, w następnych wpisach.


Poniżej, odpoczynek w świętym kamiennym kręgu w Będkowicach. Upał był niemiłosierny:




Komentarze