Szacunek

Jak już wspominałem, zamierzałem wprowadzić w moje życie trochę zmian. Jedną z nich jest wprowadzenie wymogu minimalnego szacunku innych dla mojej osoby / lub chociażby respektu (angielski, niestety, nie rozróżnia tych pojęć).

Brak szacunku innych ludzi nigdy nie umniejszał mojej samooceny i do szczęścia mi nie był zupełnie potrzebny (i nie jest). Szacunek lub jego brak nie wpływał i nie wpływa w jakikolwiek sposób na stan mojego ducha. Dlatego zazwyczaj odpuszczałem, nie dzieliłem włosa na czworo, nie chciało mi się nawet tym zajmować albo z braku czasu, albo z braku chęci, albo z powodu ćwiczonej uprzejmości. Wolałem czasami machnąć na to ręką, odpuścić.

Ale teraz sobie myślę, że w sensie społecznym nie jest to chyba dobra postawa --> takie odpuszczanie i podtrzymywanie u wielu osób przekonania o własnej bezkarności i wyjątkowości, o możliwości narzucania innym swojej wizji świata, a co gorsza, narzucania sposobów zachowania i postępowania. Odpuszczanie zachęca tych ludzi do pójścia krok dalej i dalej... w nieliczeniu się z otoczeniem.

I tak, odwołując się do jakiś konkretnych sytuacji, mam na myśli np.:

- sąsiada, który niedawno próbował ustalić mój harmonogram prac remontowych w moim własnym mieszkaniu, określić kiedy mogę przybijać gwoździe, a kiedy nie mogę (przy czym, co oczywiste, nigdy nie naruszałem ciszy nocnej ani żadnego regulaminu mieszkanców, itp. przepisów);

- pewną panią i pewnego pana, którzy mieli pomysł na moje ostatnie wakacje nad morzem i ochotę na określenie ram mojego wypoczynku i czasu prywatnego;

- pewną inną panią, która miała pomysł jak pokierować przyszłością mojej córki i podjęla nawet kroki w tym kierunku;

- pewną kobietę, która - jako że jest w miarę atrakcyjna - była przyzwyczajana przez całe życie, że dostaje wszystko, o co facetów poprosi (a w zasadzie, nie "poprosi", a "wyda polecenie"); niemal dostała ataku apopleksji, gdy spotkała się z moją odmową... myślałem, że trzeba będzie ją cucić, a złorzeczeniom nie było końca;

- pewnego pana rozpieszczanego przez całe życie przez mamusię, która przez ostatnie 30 lat usilnie wmawiała mu, że jest cudem tego świata i panem na włościach, i który - przyzwyczajony do spełniania jego zachcianek - z rozpędu próbował tego numeru ze mną;

- pewnego gimnazjalistę, który (za aprobatą swojej bezczelnej mamusi) postanowił udzielać rad dorosłym, pouczać ich na temat związków, rozwodów, rodzicielstwa i paru innych rzeczy, których nigdy nie doświadczył i o których nie ma pojęcia;

- pewną znajomą, która w sposób dosyć naiwny kłamała prosto w uszy obrażając moją inteligencję, choć kłamstwo było naprawdę oczywiste;

- pewną osobę, która zawsze wchodzi do kina już w czasie trwania seansu; bez znajomości zasad savoir-vivre'u, bez żadnego szacunku dla twórców filmowych (jak powiedziałby José Ortega y Gasset), jakby wchodziła do stodoły, jakby początek filmu nigdy nie był ważny, jakby wizyta w kinie nie była rytuałem o ustalonym porządku uświęconym jeszcze przez twórców z lat '20, a chodziło tylko o popatrzenie na ruchome obrazy;

- pewnego młodego człowieka, który na moim ostatnim wykładzie zaczął sobie całkiem beztrosko rozmawiać, szurać krzesłem, a potem nawet włączył sobie YouTube'a na smartfonie (nie, nie zrobił tego jakoś rozmyślnie i celowo; zrobił to, bo tak był przyzwyczajony, nauczony, wychowany; bo przez lata było to tolerowane przez jego mamusię i znajomych);

... i dziesiątki, setki innych osób, które śmiało sobie poczynały.

Czas z tym skończyć, czas wykluczyć (i wykluczać w przyszłości) takie osoby ze swojego otoczenia. Oczyścić z nich swoją książkę telefoniczną, a zaraz potem umysł, nie zaśmiecać go sobie choćby skrawkiem myśli o nich i nie uraczać pamięcią.

Komentarze